W szpitalu spędziłam z córeczką niemalże cały ostatni tydzień.
W szpitalu czułam się jak w klatce. Małe i ciasne sale, zaduch i ciągły płacz któregoś z małych pacjentów.
W
szpitalu pragnęłam, aby czas płynął szybciej, znacznie szybciej. Każda
minuta była jak godzina, a dzień wydawał się wlec bez końca. Z radością
wyczekiwałam nocy.
W
szpitalu po raz pierwszy zobaczyłam obojętność matki wobec swojego
dziecka. Chciało mi się płakać, kiedy malutki chłopczyk płakał w swoim
łóżeczku krztusząc się kaszlem, a jego mama patrzyła na to z kamienną
twarzą i w najlepsze zajadała Prince Polo. Innym razem oglądała filmy na
swoim laptopie, albo rozmawiała przez telefon wrzucając do łóżeczka
kolejną zabawkę. Miałam ochotę pójść tam, wziąć tego malca na ręce i
mocno przytulić, ale przecież nie można się wtrącać.
W szpitalu bardzo tęskniłam za swoim synem i obiecałam sobie być dla niego lepszą matką. Bardziej wyrozumiałą i mniej krzyczącą.
W
szpitalu poznałam także wielu serdecznych ludzi, miłe i życzliwe
pielęgniarki oraz fachowych lekarzy, pomimo ciężkich warunków pracy.
W szpitalu doceniłam swoje spokojne i normalne życie. Swoją codzienność i dom.
Mam nadzieję, że nie powrócimy tam w najbliższym czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz