A
jednak pojechaliśmy. Nie w góry i nie na cały długi weekend. Syn poczuł
się na tyle dobrze, że w niedzielny poranek wyruszyliśmy do Torunia.
Pogoda nie była wymarzona, ale i tak cieszę się, że pojechaliśmy.
Największym plusem, jak się okazało, było to, ze Święto Niepodległości
spędziliśmy z dala od warszawskiej zawieruchy. W miłej, przyjaznej
atmosferze. Dla nas było to przede wszystkim święto piernika i gęsiny.
Dużo spacerowaliśmy, bo pierwszego dnia było całkiem ciepło, chociaż
odrobinę deszczowo. Obejrzeliśmy między innymi ruiny zamku krzyżackiego i
kamienicę, w której mieszkał Mikołaj Kopernik. Spotkaliśmy też
najbardziej bezczelne gołębie ever. Drugiego dnia silny chłód nie
pozwalał na zbyt długie chodzenie, więc w przerwach ogrzewaliśmy się w
pewnej baardzo sympatycznej kawiarence oraz w planetarium. Wizyta w
planetarium wbrew oczekiwaniom bardziej zachwyciła Helenkę niż starszego
brata, który z wyższością stwierdził, że już to wszystko wcześniej
wiedział. Natomiast Hela przez cały seans piszczała i pokrzykiwała z
podekscytowania. Muzeum żywego piernika odpuściliśmy, bo kolejka była
nieziemska. Za to zrobiliśmy zakupy w sklepie z piernikami, gdzie prawie
doznałam pomieszania zmysłów od mnogości rodzajów tych ciasteczek.
Zdecydowaliśmy się w końcu na pierniki w białej czekoladzie z porzeczką,
piernikowe serca, krajankę piernikową i zwykłe z nadzieniem morelowym.
Nabyliśmy także inne na prezenty. W domu okazało się jednak, że jak
zwykle najbardziej pożądane były te, których kupiłam najmniej i
nastąpiła zagorzała walka o piernikowe serca. Helenka zwyciężyła :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz